Ucieczka cz.3

– Jakim cudem miałoby się komuś podobać budzenie o 6:30 przez budzik, wyskakiwanie z łóżka, ubieranie się, jedzenie na siłę, sranie, szczanie, mycie zębów i głowy, i walka z korkami, żeby dostać się do miejsca, gdzie zarabiasz dużo pieniędzy dla kogoś innego i musisz być wdzięczny za to że masz taką możliwość? –

No jakim kurwa cudem ja się ciebie pytam? Jak to mi się mogło podobać? – entuzjazm z jakim Iwo wygłosił swoją tyradę wprawiła Jake’a w tak szczery podziw, że zdołał z siebie wydusić jedynie – yyyy – co oczywiście zachęciło tego pierwszego do kontynuacji.

Haha, nie patrz się tak na mnie jakbym chodził z twoją córką. To Bukowski powiedział. Ja się tylko nauczyłem na pamięć. Srać na Manna, Joyca czy tych innych pajaców. Bukowski to był gość bo on znał życie, rozumiesz? On znał życie człowieku. Tak mi się podobał ten kawałek co ci przed chwilą sprzedałem, że kazałem go sobie namalować jakiemuś graficiarzowi w salonie nad telewizorem. Później jeszcze w kiblu na ścianie. I w loggi żeby plebs i te inne pasożyty, lewactwo bezrobotne widziało przechodząc obok do Marcina i Piotra na biedazakupy. Haha – .

Jake uśmiechnął się dyplomatycznie, ale widać było wyraźnie, że ta część wystąpienia zdecydowanie mniej przypadła mu do gustu.
– A ty co właściwie robisz? – zapytał Iwo zmieniając delikatnie ton.
– Ja na zasiłku, pracy szukam. Fabrykę mi zamknęli. –
W klimatyzowanym, sterylnym pomieszczeniu w jakim się znajdowali napięcie gwałtownie wzrosło do takiego stopnia, że gdyby tylko latały w nim jakieś muchy z pewnością spadłyby rażone prądem na podłogę.

– Myłeś te maliny? – kłopotliwą ciszę przerwał w końcu Jake.
– Nie, nie myję. Pracuję w korporacji i codziennie przełykam tyle gówna, że nie myte maliny nie stanowią różnicy. – pojednawczo odpowiedział Iwo.
– A z ogłoszenia tu jesteś też? – pytał dalej Jake, nie rejestrując zupełnie świetnego żartu swojego rozmówcy.
– Tak tak, pomyślałem że co mi szkodzi spróbować, wiesz to jest tak ,że..

Kolejny wywód Iwo przerwało zapalenie się zielonej lampki nad drzwiami, które następnie automatycznie się otworzyły. – O, idziemy – rzucił w przestrzeń Iwo i obydwaj panowie wyszli z pomieszczenia. Szli długim, szerokim, i słabo oświetlonym korytarzem. Kiedy przebyli 150 metrów z naprzeciwka pojawił się ubrany w roboczy kombinezon postawny mężczyzna pchając przed sobą wózek z supermarketu po brzegi wypełniony śmieciami.
– Panie, dobrze idziemy? – zapytał Iwo, ale mężczyzna minął ich jakby byli powietrzem. Jake kątem oka zwrócił uwagę na śmieszne wyglądająca parę Conversów owiniętych w reklamówki z Zary, które leżały na samym szczycie wózka.
– Pewnie w końcu jakiś biedak kupił sobie prawdziwe buty na zimę – pomyślał.
Przed nimi, w dali zaczął rysować się zarys masywnych, stalowych drzwi…

tbc., tymczasem zobacz Naukę chodzenia.